Świetne DLC, dłuższe i zdecydowanie lepsze od poprzedniego. Przy tym też odpowiednio trudniejsze, co cieszy. W ciągu pierwszej godziny zginąłem chyba z 5 razy i to wcale nie z rąk żadnego bossa. Kto gra(ł), ten wie o co chodzi.

Lokacje świetnie zaprojektowane i jak dla mnie zdecydowanie w czołówce soulsów. Przede wszystkim tyczy się to tytułowego Ringed City, które wizualnie robi robotę, a poza tym jest całkiem sporych rozmiarów, skrywa dość dużo sekretów i chyba jeszcze więcej pułapek.
Muzyka to standardowo najwyższa półka. Dla tych utworów mógłbym wielokrotnie powtarzać niektóre walki.
Co się tyczy bossów, to nie ma przelewek. Myślałem, że taka Friede z AoA była trudna, ale tutaj wszystko jest podkręcone na wyższy poziom. Finałowy przeciwnik dał mi ostry wycisk i zmusił do kilkunastu podejść - ktoś go określił jako połączenie Artoriasa, Orphan of Kos i Ludwiga z Bloodborne. Coś w tym jest. A sama walka bardzo mi się podobała i rozgrywała na ogromnej, klimatycznej arenie.

Teraz pozostało mi jeszcze dokładne wyeksplorowanie lokacji, zebranie lootu (nie brakuje fajnego oręża i ciuszków, za to nie zauważyłem nowych pierścieni) i ostateczny pojedynek z Midirem - opcjonalnym bossem. Trochę nad nim posiedzę.
Jeśli miałbym na coś ponarzekać, to głównie na spadki klatek. Tutaj czasami miałem przebłyski Blighttown, gdy nagle z 50 fps robiło się 25.