Quantum Break pękł dzisiaj. Dopiero dzisiaj, bo zabrałem się za niego w okolicach premiery. Ale w międzyczasie zdarzyło się kilka pracowych premier, przez co granie w gry trzeba było zawiesić

Koniec końców mi się podobało. QB ma to, czego w grach szukam - fajną historię, jest dobrze wyreżyserowana, ma ciekawe postacie. Ale jest jedna rzecz, która mnie strasznie drażni. Przez cały czas bohaterowie opowiadają o tym, że "time is of the essence!", "time is running out!", "we have to hurry!" i tak dalej. A tymczasem bardzo ważne elementy opowieści poukrywane są w "znajdźkach", na których szukanie trzeba poświęcać masę tak cennego w grze czasu (serio, bez nich traci się masę przyjemności z odkrywania intrygi, też koniec końców ciekawej). Zatrzymywanie się, zwalnianie po to, żeby lizać ściany nie ma żadnych konsekwencji. Przez co grze nie udaje się stworzyć poczucia, że faktycznie czas nam ucieka. Nie ma presji. Emocje narastają podczas przerywników filmowych, żeby chwilę później, podczas rozgrywki, totalnie siąść. Koszmarnie zepsuty pacing. Nie wiem dlaczego zdecydowano się na tak bzdurną decyzję projektową, żeby istotne dla historii szczegóły pochować. Cierpi na tym tempo. Szkoda, bo to koniec końców dobra gra, ale mogłaby być dużo lepsza, gdyby nie zwalniała tak często.
I tak, robi to cała masa gier, nie tylko Quantum Break, ale tutaj czujemy to ze zdwojoną siłą, bo WSZYSTKO kręci się wokół uciekającego czasu. Zbliża się "End of Time". I tak w kółko. A koniec końców... jednak jest czas nieskończenie długo szukać chuja w śmietniku?.
Za to efekty cząsteczkowe, oświetlenie - miodzio. Aż obczaiłem w internetach jak na Xboksie One robi się screenshoty.

3,48 zatroskanych Jacków Joyce'ów na 7.