Nie lubię jak gram w grę i śledzę fabułę i po drodzę widzę, że ta fabuła jest chamsko przedłuzana. W takim np Bioshock Infinite pamiętam, że był moment, w którym cel był jasno ustalony, ale w środku gry ktoś porywał chyba naszą towarzyszkę, pojawiały się nowe postacie i żeby ją odbić musieliśmy przynieść coś tam i w ten sposób gra się wydłużyła o jakieś 2 godziny zamiast mieć ciągle wartką akcję. Pewnie coś pokręciłem, ale nie pamiętam dokładnie co takiego było. Chodzi o to, że czasem w grach jest jak w serialach - wrzucają dodatkowe wątki rozmemływając fabułę co sprawia, że gra jest dłuższa, ale nie jest przez to ciekawsza. Jestem zdania, że jak coś się nam bardzo podoba, np. klimat gry czy świat to nawet jeśli gra jeśli gra ma jakieś swoje misje etc. to chcemy spędzić w jej swiecie jak najwięcej czasu, tak jak miałem np ze Sleeping Dogs, w którym robiłem tyle misji pobocznych ile się dało i biegałem za znajdźkami, w sumie tylko dlatego, że gra, fabuła i klimat mi sie spodobały.
Długość niezawsze idzie w zajebistość, nawet Wiedźmin 3 miał swoje odpychające momenty, a Zelda na koniu zaczęła nużyć po 30 godzinach gdy człowiek zdał sobie sprawę, że na dobrą sprawę w kółko robi to samo.
Jeszcze jest czasem taka sytuacja, że krótka gra nie znaczy, że spędzi się w niej mało czasu. Moje największe paradoksy krótkich gier to: serial Call of Duty (weźmy np tą część, gdzie się jeździło na koniu z Bazooką - chyba to było BO2; może to i krótkie gry, ale nei dałem rady przejść tego w jeden dzień - za dużo wrażeń, serio? z bazooką na koniu?) czy Metal Gear Rising Revengance (j.w.). Inni może kojarzą grę Inside, która tak się wielu ludziom spodobała, ze przechodzili ją kilkukrotnie odblokowując różne zakończenia.

PS. Są gry za 279 zł, których normalne przejście zajmuje <5 godzin? Jakieś przykłady?