Spectre
Przeciętny film, a słaby Bond. Większość filmu to nuda, brakuje ciekawych dialogów, nie ma żadnego napięcia. Nawet fajna Francuzka nie pomaga. Chciałbym żeby wrócili do mniej poważnej formuły jak w rewelacyjnych filmach z Connerym i Moorem, ale teraz już się tak filmów niestety nie robi.
Powiedział koleś, który:
w ostatnich latach prawie nie oglądałem filmów.
Kingsman jest Bondem, którego szukasz. Albo ewentualnie
UNCLE.
Natomiast co do samego
Spectre. Bardzo fajny początek, niestety im dalej tym coraz gorzej. Ja rozumiem, że to jest Bond i tym filmom się pewne rzeczy wybacza, ale niech to będzie chociaż w drobnym stopniu uwiarygodnione (nie mylić z urealnione), bo inaczej wytwarza się u widza coraz większe poczucie "ale co tu się odpierdala?", dzięki czemu zanika identyfikacja z bohaterem, co w prostej linii prowadzi do spadku zainteresowania historią oraz znudzenia. Pod koniec filmu w zasadzie przestałem się już interesować fabułą, tylko zacząłem wyłapywać kolejne bzdury:
W zasadzie najgorsza część zaczyna się od podróży pociągiem. Walka jest fajna, mocna, pół pociągu rozwalone, więc co robimy po zakończeniu? Idziemy się pobzykać. Ja się pytam gdzie byli sokiści? Później robi się jeszcze głupiej. Oczywiście Bond jedzie do paszczy lwa, żeby dać się złapać. No ale to jest standard w tej serii. Natomiast tortury, mimo że pomysłowe, są całkowicie bez sensu. Waltz miał przecież wyłączać po kolei jakieś funkcje mózgu, a gówno tak naprawdę robi poza dziurkami. Moment podawania zegarka to w ogóle jest turbolol. Reszta oprychów chyba patrzyła za okno w tym czasie jak tego nie zauważyli. No i wreszcie sam koniec. Lecisz helikopterem, goni cię motorówka. Co robisz? Nie, nie uciekasz z koryta rzeki. Nie, nie przyśpieszasz, mimo że do dogonienia helikoptera potrzeba by motorówki F1, która bardziej leci nad wodą niż płynie. Kurwa, nawet nie podnosisz pułapu. Po prostu czekasz, aż ktoś cie zestrzeli pistolecikiem z tej motorówki.
Mam bardzo duży margines dla tych filmów, no ale tutaj nie mogłem już przestać się czepiać, tak bardzo jest to głupie i wytrącające z zaangażowania w seans. Słówko jeszcze na temat obsady. Poza Bondem ok wypada chyba tylko Bautista, który jest dosyć standardowym oprychem, no ale jest duży i widać że potrafi przyjebać (bo potrafi). Monica Bellucci zupełnie niewykorzystana (poza tym jednym, bondowym sensem), ta główna laska to jakaś niewydarzona licealistka, poza wyglądem wskazuje też na to jej zachowanie (wystarczy ją zbałamucić, żeby wyznała ci miłość). Ale największym przegranym jest zdecydowanie Christoph Waltz, aktor przecież uwielbiany w każdej roli od czasów Bękartów Wojny tutaj wypada całkowicie niewiarygodnie, nie ma w sobie żadnego zła, jest zajebiście nijaki i widać że brakowało pomysłu na tę postać. Mega szkoda.
Flim niby spina wszystkie poprzednie Bondy z Craigiem i to chyba jest znak, że na tym to powinno się skończyć. Seria potrzebuje zdecydowanie nowego spojrzenia.
pozdr