Pograłem i ja, więc dwa słowa. Na wstępie zaznaczę, że nie jestem wielkim fanem gier wyścigowych o ile nie są to typowe arkejdówki, Burnouta kocham, MotorStorma uwielbiałem. W Wipeouta nie grałem nigdy, ta seria umknęła mi jak zasiłek uchodźcy. Jakieś dwie godziny spędzone z Omegą i zbieram szczękę z podłogi. Toż to GOTY 2017. Grywalność, to jakiś kosmos, muzyka która tworzy cały zen-klimat wpędza w istny trans, wygląda też obłędnie nawet na bieda FHD. Co za tytuł... Kiedy gra wyzwala we mnie takie emocje, to aż łapię gęsią skórkę podczas gry, bo przy wyścigach czułem coś podobnego "ostatnio" grając w Burnouta 3 (kto ogrywał na premierze, ten doskonale pamięta, co to był za masterpis) Nie ma oczywiście żadnej fabuły, wyścig za wyścigiem, ale jest to po prostu growy crack cocaine - jak raz spróbujesz, to pozamiatane. Dla takich gier warto mieć plejstejszyn. Gorąco polecam każdemu*
*
o ile wcześniej nie wymaksował setek godzin w tej/tych grze/grach